10 maja 2015

XXI. Lew nie sprzymierza się z kojotem.


   - …więc skoro uda się zatrzymać Zaytseva, zatrzymamy całą ich drużynę. – trener Anastasi by jeszcze bardziej podkreślić tragizm sytuacji energicznie uderza palcem w plastikową podkładkę, na której niespełna kilka minut temu rozrysowywał taktykę na zbliżający się coraz większymi krokami mecz z reprezentacją Włoch – Dobra chłopcy, idźcie odpocząć, na dzisiaj koniec. – klaszcze w dłonie, a wszyscy siatkarze obecni na treningu zwlekają się ze swoich miejsc i powoli zaczynają wychodzić z hali. – Pani Dagmaro… - mój wzrok wędruje w jego stronę – Czy będzie Pani tak dobra i wciągnie kosze z piłkami do magazynku?
   - Oczywiście, trenerze. – uśmiecham się i ledwo zauważalnie kiwam głową.
W całym zespole panuje napięta atmosfera. Każdy próbuje udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale na kilometr czuć wszechogarniającą wszystkich presje ze strony kibiców i działaczy PZPS. Oczekiwania są ogromne, a balon pompowany przez dziennikarzy z każdym dniem rośnie w siłę. Jednak ta drużyna przyzwyczajona jest do takiego stanu rzeczy, bo nie jedno widziała i nie jedno przeszła. Dopiero w momencie wejścia na parkiet w ten jeden wyczekiwany dzień, dzień meczu, całe emocje opadają, a głowa wolna jest od pytań w stylu „Czy na pewno damy radę? Czy na pewno zrobiliśmy wszystko co było do zrobienia?”. W takich chwilach liczy się tylko walka. I to nie walka z przeciwnikiem, osobami po drugiej stronie siatki. Największa i najważniejsza walka toczy się z samym sobą.
Kiedy drzwi hali zamykają się za ostatnim członkiem ekipy, ja już ciągnę za sobą niebieski kosz wypełniony po brzegi piłkami wiadomej marki. Dochodząc do małego kantorka pełniącego rolę magazynu na sprzęt nucę pod nosem usłyszaną dziś i podłapaną od Winiara na śniadaniu piosenkę „Bo jak nie my, to kto?” o cholernie pozytywnym przekazie. Wchodząc do klaustrofobicznego pomieszczenia po omacku szukam włącznika, a kiedy nareszcie czuję pod palcami znajomy kształt, mrużę oczy, ponieważ światło wypełniające teraz magazyn jest bardzo jasne i jaskrawe.
Od razu uderza mnie, a dokładnie mój nos, charakterystyczny ostry zapach gumy i niewietrzonego przez wieki składziku na sprzęt sportowy, od zawsze kojarzący mi się z lekcjami wf-u i treningami na zapoconej gimnazjalnej miniaturowej hali sportowej. Zostawiam w nim kosz z piłkami i zmierzam po kolejny, tym razem ten po drugiej stronie sali.

Gdy jestem już kilka kroków od wejścia do kantorka moja wiecznie niezawiązana sznurówka w prawym bucie daje o sobie znać i w końcu wkręca się w kółeczko kosza, czego efektem jest przewrócenie się wózka i wysypanie wszystkich piłek.
   - Daga, Ty sieroto! – szepcząc pod nosem łapię się pod boki i patrzę na powstały chaos, tudzież pobojowisko.
Głośno wzdychając klękam i zaczynam zbierać żółto-niebieskie piłki, bo w końcu jaki mam inny wybór. By umilić sobie czas ponownie nucę piosenkę autorstwa Mroza. Nigdy nie lubiłam jakoś specjalnie tego artysty, lecz nie wiedzieć czemu ten utwór od razu wpadł mi w ucho. Może dlatego, że śpiewał go Winiar? To taki typ człowieka, który zaraża absolutnie wszystkich swoim luzackim podejściem do życia.
Kiedy zostaje mi już kilka piłek spoglądam na zegarek i stwierdzam, że za niecały kwadrans zacznie się mój ulubiony serial. Postanawiam zagęścić ruchy.
Gdy sięgam po ostatnia piłkę ku mojemu zdziwieniu ląduje na niej świeżo wymanicurowana stopa w różowej japonce na gigantycznej szpilce. Chwilę się w nią wpatruję oceniając pracę kosmetyczki bądź też samej właścicielki. Ów właścicielka chyba zaczyna się niecierpliwić moim brakiem zainteresowania jej osobą, ponieważ do moich uszu dochodzi zirytowane ostentacyjne chrząknięcie. Zadzieram głowę cały czas klęcząc na kolanach.
   - Ty tu sprzątasz? – pada pytanie z poważnie potraktowanych botoksem błyszczących ust. Opada mi szczęka. No bo jak w ogóle jej warga wytrzymuje takie obciążenie? Niebywałe. - Hej! – pstryka palcami przed oczami a ja nareszcie podnoszę się z klęczek otrzepując dresy. – Pytałam o coś.
   - Nie, bynajmniej. – wrzucam ostatnią piłkę do kosza i ponownie ciągnę go za sobą. – Nie wolno tutaj przebywać osobom postronnym. – sile się na uprzejmy ton, ponieważ jej zdecydowanie do takich nie należy.
   - Osobom postronnym? – powtarza odrzucając blond włosy do tyłu i śmiejąc się – Kochana, ja tu przyjechałam na zgrupowanie. – podkreśla ostatnie słowo - Wiesz co to znaczy? – lustruje mnie od góry do dołu.
   - Wyobraź sobie, że wiem. – uśmiecham się jeszcze bardziej uroczo – W czym mogę Ci pomóc w takim razie.
   - Szukam jednego chłopaka. Dokładnie siatkarza z reprezentacji Polski.
   - Och, to wspaniale, bo tak się składa, że jestem masażystką w tejże drużynie. Daga, miło mi. – wyciągam do niej dłoń i obserwuje zszokowany wyraz jej twarzy po moich słowach.
Nie należę do osób zawistnych, ale sprawia mi ogromną przyjemność patrzenie na jej zakłopotanie. Zaraz jednak ogarnia się i ponownie przybiera maskę wyższości.
   - Więc dobrze trafiłam. – odwzajemnia mój uścisk delikatnie wbijając mi szponiaste żółte paznokcie w dłoń – Powiedź mi z łaski swojej gdzie obecnie jest mój chłopak, Bartek Kurek.
I nagle wszystko staje się jasne. A więc to jest ta dziewczyna, o której opowiadał mi przyjmujący. Mało co nie przewracam się z wrażenia. Jak tak inteligentny i sympatyczny chłopak mógł umawiać się z tak pustą i traktującą wszystkich z góry osobą?
Od razu do głowy przychodzi mi cytat z filmu Asterix i Obelix, który wiele razy oglądałam z moim braciszkiem : „Lew nie sprzymierza się z kojotem”.

   - Ach, to Ty jesteś Wioletta? – widzę, że zbiłam ją z tropu – Bartek dużo mi o Tobie opowiadał.
   - Och, naprawdę? – unosi jedną brew do góry i ukazuje swoje lśniące bielą zęby – Mój misiaczek. – kładzie rękę na sercu i ponownie poprawia blond włosy – Co dokładnie mówił?
   - Cóż… - dotykam palcem brody i chwilę się zastanawiam – Na przykład to, że zdradziłaś go z jakimś facetem na wakacjach oraz to, że już dawno nie jesteś jego dziewczyną.
Jej mina? Bezcenna. Brakuje tylko tego, żeby zaczęła się ślinić ze złości. Ręce zaciska w pięści aż bieleją jej kłykcie. Uśmiecham się delikatnie, a ona robi krok w moją stronę co, nie powiem, budzi we mnie lekką obawę.
   - Stul pysk, gówniaro. Co Ty możesz w ogóle wiedzieć? Kim Ty jesteś, co?
   - Hm, tak się składa, że… jakby Ci to powiedzieć, zajęłam Twoje miejsce. – przypominam sobie swoją rolę w tym teatrzyku o którą prosił mnie Bartek, wzruszam delikatnie ramionami i zarzucam włosami podobnie jak ona przed chwilą. Odwracam się na pięcie łapiąc za wózek z piłkami. Nie patrząc na nią wchodzę do składzika.
   - Nie bądź taka pewna, kochanie. – opiera się o framugę - Mam dla Ciebie dobrą radę. Lepiej się tak nie śmiej, bo ktoś może wybić Ci te ładne ząbki. – słyszę za sobą jej głos, który jest upiornie wręcz cichy. Dreszcz przebiega mi po plecach.
Kiedy odwracam się by na nią spojrzeć i odpysknąć jej już nie ma na hali. No cóż, trudno.
Chwilę się zastanawiam i nie jestem już taka pewna tego czy dobrze postąpiłam.
Och! Czemu nie potrafię być asertywna i zawsze muszę wplątać się w jakieś dziwne akcje?

 

***

 
Kiedy stojąc przed wejściem do hali usłyszał z ust Dagi, że ta jest w związku z Kurkiem o mało co się nie przewrócił. Najpierw myślał, że się przesłyszał. Ot, skutek uboczny podsłuchiwania. Lecz gdy dotarło do niego, że jednak słuch go nie mylił poczuł, że brak mu tchu. Zalała go gorąca fala bezradności i złości jednocześnie. Gdyby miał coś po ręką na pewno by to zniszczył.
Zamiast poszukać czegoś do rozwalenia i wyżycia się, zacisnął mocno powieki i oparł się o zimną ścianę. Miał ochotę się rozpłakać. Rozpłakać jak mały chłopczyk, który dowiedział się, że jednak nie dostanie tych upragnionych i wypatrzonych już dawno w sklepie rolek na urodziny. Przez cały czas odkąd ponownie spotkał Dagmarę na swojej drodze usilnie wpierał sobie, że przecież to tylko przyjaźń. Nic poza tym.  
I kogo on chciał oszukać? Nawet Bartmanowi wystarczyła chwila by stwierdzić, że co się święci.
W tym momencie Kubiak też to zrozumiał, a jego stan pogorszył się jeszcze bardziej. Ze złego ewoluował w fatalny.
Był po uszy zakochany w dziewczynie, która spotyka się teraz z jego kumplem.
Czy można wyobrazić sobie banalniejszą sytuację?

__________
czasem jednak warto mieć nadzieję do końca.