03 listopada 2013

X. Bo to jest moje dziecko, Bartman.


   - Jezu, Jezu, Jezu…
   - Eee, Zośka?
   - Czy to…
   - Co?
   - Czy to jest… Tam, przed nami, na tych schodach…
   - Tak, to Misiek Kubiak.
   - O mateczko! – piszczy i klaszcze w dłonie jak mała dziewczynka ciesząca się z prezentów pod choinkę – Ale spokojnie, spokojnie. Nie panikuj! Najważniejsze to zrobić dobre pierwsze wrażenie, tak? Tak, no pewnie, że tak. Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. – trajkocze do siebie, co ja uznaję za początek jakiejś poważnej choroby psychicznej.
   - Wilkowicz, Ty oczywiście wiesz, że gadasz do siebie, prawda? Masz tego pełną świadomość? – śmieję się i klepię ją po ramieniu – Zaraz zobaczymy się z siatkarzami, nie z prezydentem albo królową angielską.
   - No wiem, królowa to akurat byłoby małe piwo, a tutaj takie osobistości.
Wznoszę oczy ku niebu i kręcę z pożałowaniem głową. Boże, widzisz i nie grzmisz!
Kiedy jesteśmy jakieś 4 metry od Kubiaka on odrywa się od białego filaru i staje prosto by nas powitać. Widzę jak w oczach tańczą mu wesołe iskierki, a na ustach obecny jest radosny i niesamowicie szeroki uśmiech, który również udziela się i mi.
   - A co to, wyciągnąłeś najkrótszą zapałkę i to Tobie przypadło odgrywanie komitetu powitalnego? – chichoczę i z przyjemnością wpadam w rozłożone misiowe ramiona.
Czuję na sobie jego silne dłonie, które unoszą mnie odrobinę nad ziemią, a do nozdrzy momentalnie dochodzi cudowny zapach męskich ciężkich perfum, przez które bardzo niechętnie odrywam się od niego po chwili.
   - Chyba raczej zostałem wyróżniony i teraz witam Was chlebem i solą z tym, że bez chleba i soli, musicie mi wybaczyć. – mówi i teatralnie się kłania.
Ponownie we trójkę wybuchamy śmiechem. Teraz dopiero czuję jak bardzo stęskniłam się za Kubiakiem, za jego uroczym uśmiechem i delikatnym zarostem, którym zawsze mnie kuł po policzku, za poczuciem humoru oraz ciętym żartem i językiem.
Zadzieram głowę i wpatruję się w niego z głupkowatą rozchichotaną miną. Czuję jak ktoś szturcha mnie lekko w ramię i dopiero teraz odrywam się od tych cudownych oczu przyjmującego.
   - Czyli to jest ta dziewczyna, która ośmieliła się wyrazić swoją dość negatywną opinię o ulubionym zespole Krzysia? – teraz Michał swój wzrok przenosi na Zośkę, której bicie serca dosłownie słyszę na własne uszy.
   - Zgadza się. – uśmiecham się i dokonuję oficjalnej prezentacji – Michale, to jest Zosia Wilkowicz, moja przyjaciółka. Zośka, to jest…
   - Żartujesz? – przerywa mi i patrzy na mnie z pożałowaniem w oczach, które teraz wielkością przypominają piłeczki ping-pong’owe. – Chyba każdy szanujący się kibic siatkówki w Polsce i nie tylko zna Michała Kubiaka. – wywraca oczami, uśmiecha się od ucha do ucha i podaje mu swoją wypielęgnowaną dłoń. Zdezorientowany Misiek śmieje się z reakcji mojej przyjaciółki. – Zośka.
   - Cześć, Michał. Bardzo miło mi Cię poznać, Zosiu. – ściska jej dłoń, a ja już wiem, że bankowo się polubią i dogadają z czego bardzo się cieszę. – Słuchajcie, dochodzi 9… - delikatnie puka paznokciem w szkiełko swojego sportowego zegarka - …a jeżeli nie chcemy być wychłostani przez Anastasi’ego to musimy się pośpieszyć.
   - Tak, wściekły Włoch to okropny i przerażający widok, wiem coś o tym. – wzdycha Wilkowiczówna, na co ponownie wybuchamy niekontrolowanym rechotem.
Coś czuję, że ten dzień będzie totalnie nieprzewidywalny i całkowicie zaskakujący.
   Hm, ciekawe dlaczego…

 
***
 

Ponownie siedzę na środku sektora F w wielkiej hali Torwar, lecz tym razem oprócz widoku rozgrzewających się siatkarzy na parkiecie, jestem zmuszona wysłuchiwać trajkotania mojej podekscytowanej przyjaciółki. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że musze zabrać ją do specjalisty od zdrowia psychicznego.
   - O, patrz tam. – po raz kolejny łapie mnie instynktownie za lewe przedramię i ściska mocno ostentacyjnie pokazując na coś, bądź kogoś palcem; w końcu na co komu kulturalne zachowanie, prawda? – Jak fajnie teraz zagrał, widzisz?
   - Taaa… - przytakuję, natychmiast ziewam przeciągle i zakrywam dłonią usta, ponieważ o tej porze moje ciało jest przyzwyczajone do miękkiego łóżka oraz puszystej kołderki, a nie twardego i niewygodnego krzesełka na którym teraz jestem zmuszona siedzieć.
   - Ej, nie myślałam, że oni są naprawdę aż tak wysocy. Telewizja jednak cholernie zniekształca.
   - Nooo…
   - Nawet Ignaczak już nie wygląda jak krasnal, za którego zawsze go uważałam.
   - Yhyyym…
   - Daga, co z Tobą? – podnosi odrobinę głos i patrzy na mnie wybałuszonymi oczami. Wzruszam obojętnie ramionami.
   - Nic, a co ma być? Po prostu chce mi się spać. – wzdycham ciężko i rozkładam się na dwóch krzesełkach w poprzek co Zośka kwituje prychnięciem.
Teraz wpatruję się w imponujący biały i trochę już przybrudzony sufit hali. Trening jest interesujący, to fakt, ale gdy widzi się go pierwszy raz. Ja miałam okazję oglądać go przedwczoraj, więc teraz bezkarnie mogę poleżeć na czerwonych krzesełkach, których ostre kanty wbijają się niemiłosiernie w moje plecy jak i pośladki. Podkładam skrzyżowane ręce pod głowę i lekko przymykam oczy.
   - Tak, jak zwykle. Ameryki nie odkryłaś, Kolumbie. – słyszę głos Zośki, który dosłownie namacalnie ocieka sarkazmem i ironią, lecz nie uchylam powiek. – Gdybyś mogła przespałabyś całe życie.
   - A żebyś kurcze wiedziała. – chichoczę, a w głowie wyobrażam sobie jak wspaniale by to było nie musieć wstawać z łóżka. Wzdycham na myśl, iż nie ma szansy by moje marzenie się spełniło i postanawiam zmienić temat. – Martwię się o Gabriela.
   - Tak? A co z nim? – słyszę zainteresowanie w głosie Wilkowiczówny, która wyciąga w moim kierunku kolorowe opakowanie – Żelka?
   - Chętnie. – grzebię w małej paczuszce i wyciągam gumowego misia w kolorze zielonym. – Ogólnie chyba zaczyna się sypać. Coś cały czas stuka, puka pod maską no i dzieje się coś niedobrego z hamulcami, niestety.
   - Ojej, biedny Gabryś. – mówi Zośka szeleszcząc opakowaniem po naszych ulubionych łakociach.
   - Radzę sprawdzić płyn hamulcowy. - słyszę głos Bartka Kurka po swojej prawej stronie w okolicach pierwszego rzędu krzesełek i szybko spoglądam w tamtym kierunku, tak samo jak czyni to Zofia. Widzę jego nieśmiały uśmiech oraz to jak obok niego pojawia się postać Bartmana.
   - A jeśli chodzi o stukanie i pukanie to wizyta w serwisie powinna załatwić sprawę. – Zibi mruga w naszym kierunku na co Zośka reaguje cichym idiotycznym i dobrym dla nastolatek chichotem, westchnięciem oraz czerwieniącymi się policzkami. Od zawsze miała do niego słabość.
   - Racja. – Kurek kiwa głową na znak, że całkowicie zgadza się ze swoim przedmówcą i wyciera spoconą twarz białym ręcznikiem.
   - Poza tym nie myślałaś, żeby wymienić tego rzęcha na coś nowszego i w mniejszym stopniu zagrażającego innym uczestnikom ruchu? – Zbych łyka wody i odstawia ją na ziemie tam gdzie jej miejsce, a Zośka z przerażeniem zakrywa usta ręką, ponieważ wie co za chwilę nastąpi.
Na jego słowa z prędkością światła wracam do pozycji siedzącej i wpatruję się w niego nienawistnym spojrzeniem. Po prostu gdyby wzrok mógł zabijać Zbyszek leżałby martwy u stóp swojego kumpla z drużyny nazywanego przez napalone fanki Kurasiem.
   - Ło ło ło, spokojnie, żartowałem. – atakujący podnosi ręce w geście obronnym, instynktownie cofa się o krok i śmieje się nerwowo widząc mój wyraz twarzy – Przecież wiem, że Gabriel mimo swoich lat jest cały czas na chodzie i w całkiem niezłym stanie. – wyrzuca z siebie słowa byleby tylko mnie udobruchać – Dobrze wiem, że kochasz go jak własne dziecko, ale…
   - Bo to jest moje dziecko, Bartman. - przerywam mu - Opiekuję się nim lepiej niż niejedna matka swoim synem. - syczę, a w duchu mam ochotę wybuchnąć śmiechem widząc jego spanikowany wyraz twarzy.
   - Yyy, no pewnie, jasne. Oczywiście, że tak. Chodziło mi po prostu o to, że…
   - …że dla swojego dobra może byś się już w końcu zamknął, hm? – po jego prawej stronie jak spod ziemi wyrasta postać Kubiaka z uśmiechem na ustach, który obejmuje swojego przyjaciela ramieniem za szyję.
   - Tak, to chyba dobry pomysł jest. – Zibi kiwa energicznie głową i szybko oddala się w kierunku chłopaków trenujących w tym momencie atak oraz blok.
Michał natomiast stoi i chwilę wpatruje się w nas z uśmiechem na twarzy, a kiedy ja odpowiadam mu takim samym gestem puszcza mi oczko, odwraca się niechętnie i idzie na boisko patrząc jeszcze raz przez ramię.
Ja odprowadzam go wzrokiem i za moment kładę się w takiej samej pozycji w jakiej leżałam jeszcze przed tą miłą pogawędką ze struchlałym Bartmanem.
Śmieję się pod nosem i kręcę lekko głową. Ponownie pozwalam powiekom opaść i nie robię nic poza wsłuchiwaniem się w dźwięki odbijania się piłki od parkietu lub od dłoni siatkarzy.
Przywołuję z pamięci różne obrazy jeszcze z czasów kiedy trenowałam ten piękny sport jakim niewątpliwie jest siatkówka. Zagrywka, odbiór, rozegranie, atak, blok, punkt. Te elementy połączone w jedno tworzą wręcz namacalną magię na boisku, za którą szaleją miliony kibiców na całym świecie. W mojej głowie pojawiają się urywki z rozegranych przeze mnie różnych akcji, na które moje ciało reaguje dreszczami na całym ciele i tak zwaną gęsią skórką. Od kiedy tylko pamiętam siatkówka wywoływała u mnie właśnie takie skrajne emocje, cholernie przyjemne i podniecające emocje.
Te miłe wspomnienia oraz kolejną retrospekcję przerywa głośny wrzask oraz potężne uderzenie czegoś o parkiet boiska jak również zamieszanie pod siatką. Słyszę też okrzyk Zośki obok mnie na co momentalnie siadam na swoim miejscu.
Przed sobą mam widok zwijającego się z bólu Marcina Możdżonka, który leżąc na ziemi okrążony jest wianuszkiem siatkarzy. Automatycznie zrywam się na równe nogi i przeczesuję wzrokiem halę w poszukiwaniu sztabu medycznego. Jak na złość na sali nie ma nikogo oprócz mnie, Zośki oraz wszystkich siatkarzy.
Nawet nie wiem kiedy przepycham się przez tłum 2-metrowych osobników płci męskiej byleby tylko utorować sobie drogę. Kiedy już klęczę koło Marcina, widzę jego grymas bólu na twarzy oraz to jak trzyma się za lewą łydkę.
   - Co się stało? – pytam na co dostaję odpowiedź w postaci ogłuszającego szumu, ponieważ każdy z zawodników w tym samym momencie zdaje relację z przebiegu zdarzeń. – Cisza! – krzyczę co o dziwo działa – Może niech wypowie się sam zainteresowany. – Marcin podnosi na mnie swój wzrok i lekko się uśmiecha.
   - Po prostu skoczyłem do bloku i już w powietrzu poczułem straszny ból w łydce. – ponownie dotyka swojej kończyny.
Patrzę na szczupłą nogę środkowego, której kostka jak i kolano otulone jest w ochraniacze, i tak jak on delikatnie dotykam łydki w celu zbadania jej. Mówię jeszcze by ktoś poszedł po Olka lub doktora Sowę, a sama zajmuję się kontuzją Możdżonka. Stwierdzam, iż jest to prawdopodobnie niegroźny skurcz mięśni oraz ewentualne lekkie naciągnięcie. Układam kończynę w odpowiedni sposób i zaczynam ostrożnie masować nogę w miejscu największego bólu. Czuję jak na ręce patrzy mi każdy stojący nad moją głową zawodnik, lecz nie przejmuję się tym, ponieważ teraz liczy się tylko to by pomóc środkowemu. Po kilkunastu ruchach i paru grymasach bólu na twarzy Marcina, mięśnie zaczynają się rozluźniać, co sam Możdżonek komentuje głębokim odetchnięciem z wyraźną ulgą.
   - A już myślałem, że to coś poważniejszego. Jeszcze brakowało mi kontuzji przed Mistrzostwami. – kręci głową i wzdycha. Uśmiecha się do mnie, a ja w jego oczach widzę uznanie. – Daga, pewnie nie raz już to słyszałaś, ale masz złote ręce, dziecko. – chichoczę na jego słowa.
   - No raczej, że słyszy to na każdym kroku, Możdżi. – mówi Ignaczak i kieruje na mnie obiektyw swojej kamery, a jakże. – A otóż i nasza bogini masażu.
   - Rozczaruje Was, ale jesteście pierwszymi od których to słyszę. – mówię i razem z Zatim oraz Ruciakiem pomagam wstać środkowemu, który powoli stawia stopę na parkiecie i ostrożnie robi krok.
   - Miśka, to był najlepszy masaż w całym moim życiu. Dzięki.
   - Uwielbiam ten moment kiedy chłopcy doceniają moją robotę. – wszyscy jak jeden mąż odwracamy się na dźwięk głosu Olka Bieleckiego obok którego stoi również doktor Sowa oraz sam trener Anastasi. Słyszę jak niektórzy zawodnicy komentują sarkazm Aleksandra cichym chichotem, lecz po chwili ponownie zapada cisza, podczas której byłabym chyba w stanie usłyszeć uderzenie o podłogę spadającej szpilki.
Ja widząc miny wyżej wymienionych trzech osób mam nieodparte wrażenie, że zaraz zostanę wyrzucona z hukiem z treningu siatkarzy. Teraz dopiero uświadamiam sobie, że nie powinnam była dotykać się do nogi Marcina, ponieważ jest to robota kogoś innego, a ja nie mam do tego typu rzeczy uprawnień. Oczywiście nie oznacza to, że zrobiłam coś źle, w tym akurat aspekcie jestem pewna, że wykonałam wszystko tak jak powinno się było wykonać. Mimo to, spuszczam głowę zrezygnowana i czekam na czyjąkolwiek reakcję modląc się w duchu by Możdżonkowi nic nie było. Ten jakby czytał mi w myślach decyduje się odezwać.
   - Daga spisała się świetnie, a że Was akurat nie było na hali zdecydowała się pomóc staremu kumplowi. – podchodzi do mnie już całkowicie żwawym krokiem i przyjacielsko obejmuje mnie ramieniem. Zadzierając mocno głowę patrzę na jego nieogoloną sympatyczną buzię i uśmiecham się delikatnie słysząc sens jego słów.
   - Prawda. – odzywa się Ignaczak kiwając zamaszyście głową – Miśka odwaliła robotę, która należy do Ciebie, milordzie. – wskazuje palcem na Recydywistę z oskarżycielskim wyrazem twarzy.
   - Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, iż Daga uratowała nogę naszemu kapitanowi. – odzywa się jak dotąd milczący Paweł Zagumny.
   - A tam nogę, uratowała mu życie! – wtóruje mu Zośka, na co wszyscy siatkarze wybuchają śmiechem.
   - Dobra dobra, dosyć. – mówi Andrea Anastasi w języku angielskim, a ja z bolącym sercem stwierdzam, iż wyraz twarzy ma iście pokerowy, nie wyrażający żadnych emocji. Jest źle, bardzo źle. – Doktorze… - zwraca się do starszego przysadzistego mężczyzny – Proszę spojrzeć fachowym okiem na nogę Marcina, a pani… - teraz jego przeszywający wzrok spoczywa na mnie z wyczekiwaniem, a ja czuję jak szybko bije mi w tym momencie serce.
   - Michałowska, Dagmara Michałowska. – mówię tak cicho, że sama siebie ledwie słyszę.
   - Będzie pani tak łaskawa, pani Dagmaro i przejdzie razem z panem Bieleckim do mnie do gabinetu. – kiwa głową na Olka.
   - Oczywiście. – burczę pod nosem w obcym lecz bardzo dobrze znanym przeze mnie języku i jeszcze raz spoglądam na spokojne, wręcz rozbawione twarze siatkarzy. Wyglądają tak, jakby wiedzieli coś czego ja nie wiem. Jedynie z paniką w oczach patrzy na mnie zszokowana Zośka.
   - Będzie dobrze. – szepcze mi do ucha uśmiechnięty Dzik dotykając mojego ramienia chcąc dodać mi tym otuchy, kiedy zrezygnowana mijam go i drepczę za Aleksandrem.
   - Jasne. – uśmiecham się blado, choć sama nie wierzę w to co mówię.
Nie będzie dobrze, będzie cholernie źle.  
 
__________
nie wiem czy jest sens ciągnąć te opowiadanie dalej.

5 komentarzy:

  1. No przestań, blog jest świetny. Nie kończ go!:) Po prostu usystematyzuj dodawanie rozdziałów i będzie ok:) Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze: nie usuwaj, ja to czytam i mi się podoba i jak usuniesz to, to znajdę Cię i wtedy zobaczysz (wiem gdzie mieszkasz). :)
    Po drugie: Very sorry że tak późno i wiem, że żadne usprawiedliwienie mnie nie wytłumaczy, ale dwa kolokwia, gdzie materiał sięga aż Zakopanego, dają człowiekowi w kość. ;/ Przepraszam, jest mi tak cholernie głupio.! :<
    Po trzecie: To może przejdę już do treści rozdziału. :) A więc... kocham, kocham i jeszcze raz kocham Zośkę, zajebista dziewczyna.! :D Pełna energii, chęci do życia i zawsze uśmiechnięta.! :D Czego chcieć więcej? A no i ma bzika na punkcie siatkarzy. :) Heh... panowie Bartosz i Zbigniew w roli mechaników samochodowych... no, no :D Chciałabym zobaczyć ich tak obsmarowanych różnymi smarami i w stroju roboczym.! :D Ah... cóż to byłby za widok :D Dobra już przestaję.... :D "Bo to jest moje dziecko, Bartman." hahahaahha rozwaliło mnie to.! I ty chcesz usuwać tak wspaniałe opowiadanie, gdzie z każdym kolejnym rozdziałem śmieję się coraz to bardziej? :> O nie, moja droga, tak się bawić nie będziemy.! :) Miśka w roli fizjoterapeuty.! :D i to jest pretekst ku temu by odbyła staż w siatkarskim zespole.! :D Taaak jestem za tym, choć nie wiem co ty tam sobie wymyśliłaś dalej.! :D
    Czekam na kolejny i dodawaj migiem.! :D
    Pozdrawiam.! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwierz, że jest sens! Bosko piszesz! I masz pisać dalej.
    Zapraszam również do siebie: http://never-turn-our-backs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. 54 years old Research Assistant II Kalle McCrisken, hailing from Mont-Tremblant enjoys watching movies like "See Here, Private Hargrove" and 3D printing. Took a trip to Strasbourg – Grande île and drives a Oldsmobile Limited Five-Passenger Touring. czytalem to

    OdpowiedzUsuń