08 grudnia 2013
XI. Już prawie Wam uwierzyłam w tę całą bajeczkę.
Gabinet jest schludny i raczej niczym szczególnym się nie wyróżnia. Na jego środku stoi duże i ciężkie biurko zrobione z ciemnego drewna, a za nim obrotowe krzesło z wysokim oparciem oplecione jasną skórą - iście dyrektorskie siedzisko, kontrastujące z dwoma mniejszymi usytuowanymi po drugiej stronie blatu, w tej chwili zawalonego stertą dokumentów, kolorowych teczek i temu podobnych rzeczy obok których leży nie do końca domknięty laptop. Podłoga pokryta jest drewnianymi ciemnymi panelami, ściany mają śnieżnobiały kolor, a na tej naprzeciwko wejścia wisi zwykły obraz przedstawiający martwą naturę w odcieniach brązu. Po drugiej stronie pomieszczenia pod ścianą znajduje się niewielki regał pasujący kolorystycznie do biurka, na którym główne miejsce zajmuje starodawny duży brązowy zegar ze złotymi akcentami na tarczy. Na niższych półkach nie mogło zabraknąć obowiązkowego sprzętu gabinetu trenerskiego takiego jak drukarka, skaner oraz pełno różnego rodzaju książek i papierzysk. W rogu, obok wcześniej wspomnianego mebla, w doniczce z ciemnej plecionki stoi wysoki, pięknie rozrośnięty kwiat z potężnymi i soczyście zielonymi, błyszczącymi liśćmi.
Spoglądam nieśmiało na trenera, który nic nie mówiąc, gestem dłoni pokazuje mi bym usiadła na jednym z dwóch krzeseł przy biurku, sam sadowiąc się na swoim dyrektorskim tronie. Potulnie robię to co mi każe, a miejsce po mojej prawej stronie zajmuje również milczący Aleksander Bielecki. Obaj mają takie same wyrazy twarzy, z których za Chiny nie idzie nic wyczytać. Czuję jak wewnętrzne części moich trzęsących się z przerażenia i emocji dłoni stają się lekko wilgotne, żołądek fika koziołki, a w gardle rośnie niewyobrażalnych rozmiarów gula, przez którą mam wrażenie, że nie uda mi się wykrztusić choćby jednego słowa.
W gabinecie panuje cisza przerywana niekiedy dźwiękiem szeleszczących kartek, nad którymi Andrea próbuje choć trochę zapanować i ułożyć je w taki stos, by co chwila nie zlatywał z niego jakiś dokument. Mam już dość tego napięcia, biorę ożywczy wdech życiodajnego powietrza, który wypełnia moje płuca i uspokaja mnie na tyle, abym mogła wreszcie coś powiedzieć.
- Panie trenerze… - zaczynam na co on podnosi na mnie wzrok – Ja naprawdę Pana gorąco przepraszam za swoje zachowanie i mogę zapewnić, iż naprawdę nie chciałam zrobić niczego złego…
- Eee, Daga? – słyszę znaczące chrząknięcie Olka, lecz mój mózg jakby nie mógł zapanować nad słowotokiem, który teraz wydobywa się z ust z prędkością światła.
- …po prostu, gdy zobaczyłam, że Marcinowi potrzebna jest pomoc zareagowałam instynktownie i nawet nie wiem, w którym momencie klęczałam już przy nim na parkiecie…
- Misia… - …mimo, że wiem, iż nie powinnam była dotykać się do nogi Możdżonka, to uważam, że to nie była zła decyzja, ponieważ sztabu medycznego nie było wtedy na hali, a moim skromnym zdaniem Marcin potrzebował natychmiastowej pomocny. Gdyby nie szybki masaż, to przez skurcz mogłoby dojść do naderwania mięśnia…
- Miśka…
- …oczywiście to mnie nie usprawiedliwia, lecz chciałabym naprawdę przeprosić i…
- Dagmara! – Aleksander podnosi głos co w końcu dochodzi do moich uszu, potem do mózgu. Nareszcie zamykam usta, ściągam brwi i tylko patrzę zdezorientowana na masażystę, który spogląda na mnie z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. – Cały czas mówisz po polsku, trener Cię nie rozumie.
- Och.No tak, głupia ja. Nie przestawiłam języka na angielski. Mam ochotę pacnąć się porządnie w czoło otwartą dłonią. Zamiast tego wznoszę oczy ku niebu, a z moich ust wyrywa się ciężkie westchnięcie, co Anastasi oraz Bielecki komentują chichotem. Podnoszę wzrok na trenera, który przygląda mi się z… rozbawieniem i uśmiechem na ustach? Jeszcze raz mówię, że bardzo mi przykro za zaistniałą sytuację.
- Dagmaro… Mogłabyś być moją córką, więc pozwolisz, że tak będę się do Ciebie zwracał, dobrze? – po raz pierwszy od kiedy weszliśmy do gabinetu trenera Anastasi odzywa się, oczywiście w języku angielskim, a ja widzę jak usta układają mu się w delikatnym uśmiechu.
Ten gest pozwala mi się wyluzować i teraz decyduje się nawet by wygodniej oprzeć się o oparcie krzesła.
- Dobrze. – uśmiecham się lekko, kiwam głową odpowiadając na jego pytanie i splatam palce dłoni leżących na udach.
- Akurat w momencie, kiedy Ty byłaś przy Marcinie, razem z Aleksandrem oraz doktorem Sową weszliśmy na halę, lecz postanowiliśmy poczekać…hm… jakby to ująć… na rozwój wypadków. – robi krótką pauzę i zaskakuje mnie swoimi słowami. Czyli widzieli całą sytuację od początku? – Uważam, że nie masz nas za co przepraszać.
- Nie? – pytam głupkowato, otwieram ze zdziwieniem usta i unoszę brwi. – Serio nie mam?
- Serio nie masz. – kręci głową i śmieje się z mojej miny oraz z sensu słów, które powtarza za mną. – Moim zdaniem, choć bardziej tutaj liczy się opinia specjalistów… - wskazuje dłonią na Bieleckiego - …zareagowałaś tak, jak każdy przyszły fizjoterapeuta powinien był zareagować, czyli zdecydowanie i bez wahania. A na dodatek w mgnieniu oka doprowadziłaś nogę naszego kapitana do formy. Dziękuję i gratuluję. – kiwa głową z uznaniem.
- Eee… - wyobrażam sobie jak idiotycznie musze teraz wyglądać. Byłam przygotowana na ostrą reprymendę i konkretny ochrzan, a tu gratulacje i podziękowania. Świat zwariował! – Dziękuję i nie ma za co…?
- Masaż pierwsza klasa. – czuję jak Olek kładzie mi rękę na ramieniu i ściska je lekko – Wyglądało jakbyś miała praktykę przez ładnych parę lat.
Na jego słowa wymyka mi się prychnięcie, a w głowię pojawia się myśl „O ironio, jak tak dalej pójdzie to nie odbędę nawet roku praktyki!”.
- Cóż, skoro nie wezwali mnie panowie tu po to, by zaraz wyrzucić z hukiem… - obaj uśmiechają się na moje słowa - …to w takim razie po co?
Widzę jak obaj wymieniają tajemnicze spojrzenia zaraz po moim pytaniu. Ponownie zapada cisza, a ja spoglądam to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Nagle trener przenosi swoje ciemne tęczówki na mnie i wpatruje się w moje oczy, a ja mam wrażenie, że zaraz usłyszę werble, które będą powoli stopniowały i tak już ogromne napięcie.
- Mam dla Ciebie propozycję.
- Propozycję? Dla mnie?
- Tak. – kiwa głową – To znaczy, my mamy. – podkreśla przedostatnie słowo i znacząco patrzy na Olka.
- My, czyli cała reprezentacja, sztab trenerski oraz sztab medyczny. – odzywa się masażysta i poprawia na swoim miejscu.
- Wybaczcie mi, ale nie rozumiem. Jaką Wy, legendarna reprezentacja Polski w siatkówce moglibyście mieć propozycję dla mnie, zwykłej przeciętnej studentki? – mówię i mam ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem na sens swoich słów, które wydają mi się niedorzeczne i absurdalne.
- No bo widzisz, Dagmaro… - Anastasi wstaje ze swojego czaderskiego fotela i opera się o ścianę za biurkiem krzyżując ręce na piersi – Podczas piątkowego treningu niechcący podsłuchałem rozmowę moich zawodników, która dotyczyła problemu pewnej kosmicznie uzdolnionej studentki fizjoterapii na AWF w Warszawie. Jej problem polegał na tym, iż za późno zabrała się do poszukiwań miejsca gdzie mogłaby odbyć roczną praktykę. – trener patrzy na mnie unosząc delikatnie jeden kącik ust.
Nagle wszystko układa się w logiczną całość.
- Ignaczak, już nie żyjesz! – syczę cicho przez zęby i zaciskam dłonie w pięści, planując już w głowie plan mojej zbrodni. Po swojej prawej stronie słyszę chichot masażysty. Andrea niczym nie zrażony kontynuuje.
- Nie powiem, zainteresowałem się tą dziewczyną, ponieważ już dawno Aleksander mówił mi, że przydałaby się w sztabie medycznym dodatkowa para rąk do masowania. Tak więc po treningu pozwoliłem sobie zamienić kilka słów z Krzyśkiem, który był tak łaskawy i przybliżył mi historię…eee, momencik… - sprężystym krokiem podchodzi do biurka, przerzuca kilka dokumentów i spośród ich stosu wyjmuje małą żółtą karteczkę z klejącym się jednym brzegiem - …historię Dagmary Michałowskiej.
Kładę obie ręce na twarzy by zakryły potężny rumieniec, który wkroczył teraz na moje policzki. Próbuję sobie to jakoś ułożyć w głowie, lecz szczerze mówiąc słabo mi to wychodzi. Kręcę z niedowierzaniem głową i oddycham głęboko by się uspokoić.
- Zabiję, jak Gabriela kocham, zabiję Igłę gołymi rękoma zaraz po wyjściu stąd. – mamroczę do siebie.
- Daguś, spokojnie. Oni chcieli dobrze. – mówi łagodnie Olek, lecz ja tylko potrząsam głową.
- Wiem, że chcieli dobrze, ale nie pomyśleli w jakiej sytuacji stawiają mnie, rozmawiając z trenerem za moimi plecami. – z trudem powstrzymuję się by nie krzyczeć – Przecież to teraz wygląda tak, że wykorzystałam znajomość z siatkarzami by załatwić sobie ten cholerny staż. – w moich oczach zbierają się łzy – A ja przecież nic nie wiedziałam. – podnoszę zaszklone oczy na trenera, który przygląda się mi uważnie – Naprawdę, nie miałam o niczym pojęcia. Nawet nie przeszło mi to przez myśl, przysięgam.
- Dagmaro, absolutnie nikt nie podejrzewa Cię o coś takiego i wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że to tylko i wyłącznie pomysł chłopców. – ponownie siada za biurkiem i kładąc ręce na blacie splata ich palce ze sobą. W jego głosie słychać dezaprobatę, iż mogłabym pomyśleć, że mają mnie za tak wyrachowaną osobę. Ta myśl pozwala mi odetchnąć z ulgą. – Po rozmowie z Ignaczakiem poprosiłem do siebie całą drużynę i zapytałem wprost czy widzą Cię w sztabie medycznym na rocznym stażu.
Zawiesza głos robiąc dramatyczną pauzę, a mnie serce wali jak oszalałe i mało nie wyskoczy z piersi. Jestem piekielnie ciekawa jaka była wtedy reakcja chłopaków. Trener po chwili kończy moje katusze i odzywa się.
- Jednogłośnie stwierdzili, że nie wyobrażają sobie nikogo innego na stanowisku drugiego masażysty. – uśmiecha się szeroko, a mnie szczęka opada ze zdziwienia i gdyby to była kreskówka, to z pewnością roztrzaskałaby się o panele, w drobny mak krusząc moje uzębienie.
Całkowicie nieoczekiwanie, również dla siebie, wybucham głośnym rechotem po chwili ciszy. Mój śmiech wywołuje zdziwienie na twarzach dwóch mężczyzn.
- Okej okej, dobry żart. Boki zrywać! Już prawie Wam uwierzyłam w tę całą bajeczkę. Igła! – wołam dalej chichocząc – Igła, gra skończona, możesz już wyjść ze swoją kamerą i krzyknąć „Mamy Cię!”. Ale trenerze… - zwracam się do zszokowanego Andrei - …świetna rola, serio. W sumie to obaj zasłużyliście na Oscara. Brawo, szacunek. – klaszczę w dłonie i podnoszę się z miejsca co czynią również moi towarzysze – Pośmialiście się ze mnie, a teraz pozwolicie, że już sobie pójdę. - odwracam się na pięcie i szybkim krokiem podchodzę do drzwi.
- Daga, ale poczekaj… - słyszę jeszcze za sobą głos Olka, lecz nie zwracam się w ich stronę.
Nie chcę by widzieli moje łzy w oczach. Jest mi przykro, cholernie. Jak mogli zrobić mi taki głupi kawał, co? Dlaczego? Za co?
Kładę rękę na klamce zamaszyście otwierając drzwi i przestraszona krzyczę na to co widzę za nimi. Przed moją twarzą i kilka centymetrów nad nią jest buzia zaskoczonego Ziomka, obok którego stoi Ignaczak oraz Kubiak. Za tą trójką obecna jest cała drużyna. Dostrzegam także moją prywatną przyjaciółkę Zośkę.
Wszyscy z idiotycznymi minami. Czyżby podsłuchiwali?
- No to co, witamy w drużynie, tak? – krzyczy uradowany Igła i podnosi ręce do góry w geście triumfu. Każdy z osobna wpatruje się w moją twarz z wyczekiwaniem.
Zaraz, zaraz… Czyli oni to wszystko mówili na poważnie?
__________
wybaczcie, opóźnienie spowodowane siłą wyższą, czyli problemami z Wordem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
nonono. :D świetne! :> czekam na kolejny a tymczasem: zapraszam do siebie na nowość: http://never-turn-our-backs.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJestes genialna! Bajecznie piszesz:) do nastepnego!:)
OdpowiedzUsuńWspanialy rozdzial!!:)
OdpowiedzUsuń