08 lutego 2014

XII. Gabryś, powiedz mi co ja mam zrobić?


Czuję, że się dusze i mam wrażenie, że zaraz oczy wypadną mi z orbit. Stoję z maksymalnie otwartą buzią, czego żuchwa nie znosi zbyt dobrze i idiotycznie gapię się na twarze wszystkich osób będących w moim otoczeniu. Brakuje mi powietrza, a w klatce piersiowej mam nieprzyjemny ucisk.
   Musze stąd wyjść, zaraz, teraz, natychmiast.
Szepczę ciche przeprosiny i prośbę o chwilę bym mogła w spokoju zastanowić się nad tym co stało się przed momentem oraz nad słowami, które padły. Obecnie mam totalny mętlik w głowie. Mój mózg jakby zatrzymał się po słowach „…nie wyobrażają sobie nikogo innego na stanowisku drugiego masażysty”. Jak na razie ani mu się śni ruszyć i zacząć jako tako logicznie myśleć.
Wszyscy rozstępują się bym mogła przejść. Jeszcze jak przez mgłę słyszę pokrzykiwania chłopaków bym poczekała, lecz ja nie zwracam na to uwagi. Wychodzę z gabinetu i idę długim oraz dość słabo oświetlonym korytarzem, na końcu którego widzę wielkie stare drzwi. Mój marsz zmienia się w trucht, następnie w bieg. Rozpaczliwie chcę znaleźć się na zewnątrz i w końcu odetchnąć świeżym powietrzem, oczyścić umysł od natłoku myśli i pytań, które mnożą się teraz w mojej głowie z zawrotną wręcz prędkością.
Mam się zgodzić? Mam wszystko zostawić? Mam przyjąć propozycję trenera? A jeśli tak, to co z Zośką? Mam nie widzieć jej przez okrągły rok?
Te ostatnie dwa pytania najbardziej mnie przerażają i momentalnie powodują pojawienie się przezroczystych, lekko słonawych kropli w moich oczach. Płacz to moja standardowa reakcja na niemoc i zdezorientowanie.
Dopadam białej klamki i z impetem otwieram drzwi, które z ogromną siłą uderzają o ścianę odbijając się od niej. Blask światła na chwilę mnie oślepia, więc przysłaniam sobie oczy jedną dłonią. Zaraz jednak wystawiam twarz ku niebu i pozwalam by promienie letniego słońca padły na wiecznie białą, z niezliczonymi piegami buzię. Przymykam powieki i biorę niewyobrażalnie duży haust powietrza by po chwili wypuścić go ze świstem. 
Otwieram powoli oczy i widzę jak przechodzący ulicą ludzie spoglądają na mnie z delikatnym zdziwieniem. Wycieram szybko mokre policzki by nikt nie widział, że płaczę.
Biorę się pod boki i z konsternacją rozglądam dookoła nie wiedząc co dalej ze sobą począć. W pierwszej chwili chcę usiąść na marmurowych białych schodach prowadzących do hali Torwar, lecz za chwilę mój wzrok pada na parking, dokładnie na miejsce 28a.
   Uśmiecham się pod nosem. Gdzie mi będzie lepiej jak nie w moim ukochanym samochodzie?
Po chwili szamotania się z upartym zamkiem, w końcu udaje mi się otworzyć drzwi i wsiąść do środka. Z przyjemnością wdycham dochodzący do moich nozdrzy waniliowy zapach samochodowy w postaci kremowej choinki przyczepionej do lusterka wstecznego. Obok niej jest też różowy wyświechtany i kiczowaty misiek z fioletowymi uszkami oraz łapkami.
   - Gabryś, powiedz mi co ja mam zrobić? – wzdycham i rękoma opadam na kierownicę, opierając czoło na splecionych dłoniach.
Zamykam oczy i po raz nie wiem który analizuję całą rozmowę z Andreą Anastasi’m od początku do samego końca.
Z jednej strony jest to całkowicie fantastyczna propozycja, za którą inni ludzie daliby się pokroić żywcem, a potem ugotować. Z resztą, ja nie jestem wyjątkiem w tej kwestii. Stoję przed szansą wyjazdu z całą reprezentacją narodową na Mistrzostwa Europy do Danii, a potem pracowania z nimi okrągły rok pod okiem najlepszych specjalistów w dziedzinie fizjoterapii. Najpewniej nauczyłabym się więcej niż podczas tych dwóch lat na AWF, które mam już za sobą.
Jednak zaraz po tych wszystkich ochach i achach pojawia się fatalna, wręcz druzgocąca dla mnie perspektywa zostawienia Zośki tutaj, w Warszawie. Odkąd się poznałyśmy nigdy nie rozstawałyśmy się ze sobą na tak długo. Cały czas byłyśmy jak te papużki-nierozłączki.
   A teraz co, mam ją zostawić na rok? Na całe 365 dni? Nie nie, to nie wchodzi w rachubę!
Jak na zawołanie po mojej prawej stronie słyszę szczęk otwieranych drzwi, który wyrywa mnie z tych głębokich i egzystencjalnych przemyśleń. Chyba ściągnęłam ją telepatycznie, ponieważ na fotelu pasażera siada nie kto inny jak Zośka właśnie, z grymasem złości na twarzy i ściągniętymi mocno brwiami.
   - Co Ty odpierdalasz? – patrzę na nią wielkimi oczami – No, pytam się co Ty odpierdalasz, moja panno? – powtarza niezbyt grzeczne pytanie pod moim adresem, na które ja tylko wzruszam ramionami i spuszczam głowę – Dlaczego uciekłaś i zostawiłaś ich bez słowa?
   - Bo nie wiem co niby miałabym im powiedzieć.
   - Yyy… - spoglądam na jej zdziwioną minę – Jak to nie wiesz?
   - No, normalnie. – bawię się palcami, które w tej chwili zdają się być najciekawszą rzeczą na świecie.
   - Czekaj, czekaj… Bo czegoś tu nie rozumiem. Popraw mnie jeżeli się mylę, ale… - zawiesza głos i zbiera myśli - Ale czy Ty właśnie zastanawiasz się nad odrzuceniem propozycji tego rocznego stażu?
Patrzę na nią wymownie, a ona unosi brwi ze zdziwienia. Jest zszokowana.
   - Miśka, czy Ciebie już kompletnie Bóg opuścił? – szepcze i tylko kręci głową. – Nad czym się tutaj zastanawiać, dziewczyno? Masz szansę odbyć staż u narodowej reprezentacji siatkówki. REPREZENTACJI! NARODOWEJ! – ostatnie dwa słowa mówi tuż nad moim uchem i podnosi ton głosu o kilka decybeli.
   - Zośka, ja to wiem, mam tego pełną świadomość, ale… - milczę i odwracam wzrok. Zapada chwila ciszy podczas której walczę ze łzami cisnącymi się do moich oczu.
   - Ale?
   - Ale ja nie chcę Cię zostawić na cały rok. – mówię tak cicho, że ledwie sama siebie słyszę.
   - Och, a więc o to chodzi. – wzdycha. Słyszę w tym tony rozczulenia i delikatnego uśmiechu. – No chodź tu do mnie. – mówi i w jednej chwili rzucamy się sobie na szyję.
Nie mam siły dłużej powstrzymywać łez, które teraz już bez skrępowania płyną dwoma strumieniami zostawiając ciemne ślady od tuszu do rzęs na moich policzkach.
Kiedy powoli uspokajam się i opanowuję cichy szloch, Zośka osuwa się ode mnie i teraz trzyma mnie za obie dłonie patrząc prosto w twarz.
   - Posłuchaj mnie teraz uważnie… – pociągam nosem, na co ona uśmiecha się, a ja wycieram brudny policzek - …mazgaju… - obie chichoczemy, lecz moja przyjaciółka ponownie robi poważną minę – Przyjmiesz ten staż.
   - Ale… - chcę jej przerwać, lecz ona kreci tylko głową i nie pozwala mi na to.
   - Nie ma żadnego ale, Daga. Masz wielką szansę na wymarzoną praktykę i nie pozwolę Ci jej zaprzepaścić przeze mnie. Owszem, rozstaniemy się na rok, ale przecież to nie jest Bóg wie jak długo. A poza tym, są telefony, internet, maile. Będziemy w ciągłym kontakcie, zobaczysz. – ściska moje dłonie – Pomyśl, czy jest sens rezygnowania z takiej okazji jaką podsuwa Ci los?
Spuszczam wzrok i przetrawiam w głowie jej słowa. Może ma rację? 
   - Nie wiem, Zosia. Naprawdę. – wzdycham głośno i kręcę głową, jakby to mogło mi pomóc w podjęciu decyzji – Zabiję go! Przysięgam, że nie dożyje jutra.
   - Kto taki?
   - Jak to kto? Ten papla Ignaczak. – zaciskam dłonie w pięści. – To wszystko jego wina!
   - Wiesz, moim zdaniem to raczej powinnaś mu podziękować. – puszcza mi oczko.
   - Tak, może jeszcze kwiaty kupić, co? Jego niedoczekanie! – ironizuję, na co obie wybuchamy głośnym śmiechem.
   - Miśka, obiecaj mi coś.
   - Co?
   - To, że się zgodzisz.
   - Daj mi jeszcze parę minut na poukładanie sobie tego wszystkiego, okej? – unoszę delikatnie jeden kącik ust i patrzę na nią błagalnym wzrokiem. Wzdycha i wywraca ostentacyjnie oczami.
   - Okej, ale ja nie wiem co Ty sobie chcesz układać. – otwiera drzwi i wysiada – Byle dobrze i nie za długo.
   - Kocham Cię. – posyłam jej wyimaginowanego buziaka.
   - Ja Ciebie też, bekso. – wystawia koniuszek języka i szybko zatrzaskuje drzwi, byleby uniemożliwić mi odpowiedź ciętą ripostą.
Chichoczę odprowadzając Zośkę wzrokiem do momentu aż ta znika za drzwiami wejścia do budynku hali Torwar.
Po kilku minutach kiedy mam już jako tako wszystko ogarnięte decyduję się opuścić przyjemne i ładnie pachnące wnętrze mojego auta.
   - No, Gabriel… - mówię przekręcając kluczyk w zamku – Trzymaj za mnie kciuki.
 

***

 
Ledwo powstrzymywał się, żeby nie zacząć obgryzać swoich i tak narażonych na szwank paznokci. Wiadomo, ręce to tak jakby narzędzie pracy siatkarza, więc jego dłonie nie należały do najpiękniejszych i najdelikatniejszych na świecie. A zależało mu na tym, żeby takie były? Bynajmniej.
Ale temu, że był zestresowany zaprzeczyć nie mógł. Kiedy stali pod drzwiami gabinetu trenera i jak nienormalni gówniarze podsłuchiwali przebieg rozmowy, jego serce było pełne nadziei, że sprawa zakończy się pozytywnie. Już miał przed oczami widok rozradowanej, skaczącej z radości Misi wybiegającej z pomieszczenia trenera z okrzykiem na ustach „Tak, jadę z Wami na Mistrzostwa!”. Och, jak on pragnął by ta wizja stała się rzeczywistością.
Lecz kiedy Dagmara poprosiła by dać jej czas do namysłu i wyszła (czyt. wybiegła) z budynku prawie płacząc, pojawiła się straszna myśl, iż dziewczyna odmówi, a on przez kolejne parę lat nie będzie miał możliwości zobaczyć jej piegowatej buzi i płomiennych loków.
Nie mógł na to pozwolić. Nie teraz, gdy znowu się spotkali. Zacisnął mocno dłonie w pięści i ściągnął brwi. Musi coś zrobić! Tak, tylko co? Co on może?
   Nic, oto i smutna prawda.
Gdy tak siedzieli na hali i czekali z niecierpliwością na pojawienie się dziewczyny, na dźwięk zatrzaskujących się drzwi mało co, a stanąłby na baczność. Serce zaczęło walić niemiłosiernie w klatce piersiowej, a puls skoczył do granic możliwości. Zobaczył zmartwioną twarz Zosi, która usiadła na miejscu pomiędzy Pitem a Konarskim.
   - Bądźmy dobrej myśli. – powiedziała i uśmiechnęła się pocieszająco w ich stronę.
Czyli się waha. Czyli może się zgodzić. Ale również może odmówić. Westchnął i przetarł twarz dłońmi.
   Kubiak nie znosił uczucia niepewności.

__________

Jackson żyje! koniec, kropka, dziękuję bardzo!

1 komentarz:

  1. Hej ;) Chciałabym nominować cię do nagrody Liebster Award! :D Więcej informacji znajdziesz tutaj: http://trudna-milosc-ciezka-przeszlosc.blogspot.com/p/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń