26 lipca 2014

XV. Tak Michał, nie masz spodni.


  
- Proszę, rozgość się. – zamykam drzwi za Michałem, a on wchodząc w głąb pokoju rozgląda się zainteresowany. Szczegółowo lustruje całe pomieszczenie stojąc na jego środku.

   - Całkiem przytulnie, nie powiem.
   - Apartament to nie jest, ale da się wytrzymać. – zdejmuję torbę i odkładam ją na miejsce, tak samo klucze oraz kurtkę dżinsową.
Czuję na sobie jego wzrok, więc odwracam się i spoglądam na Kubiaka. Zaczynam chichotać.
   - Co? – macham ręką, lecz mój chichot narasta, co udziela się i jemu, choć nie ma pojęcia z czego się śmieję – Jestem brudny? – jego oczy robią się nienaturalnie większe – A może zapomniałem o jakiejś ważnej części garderoby? – mówi i udaje, że sprawdza czy jego ubranie jest w pełni skompletowane.
Na ten gest wybucham niekontrolowanym śmiechem i zaraz tłumię go zakrywając usta dłonią.
   - Tak Michał, nie masz spodni. – kręcę głową - Po prostu gdybyś podniósł rękę, swobodnie dotykałbyś nią sufitu. Przyznasz, że to nie jest normalne. – mówię i ponownie chichoczę.
Michał patrzy w górę, następnie ponownie na mnie z uśmiechem na twarzy ukazując przy tym białe zęby. Krzyżuje ręce na piersi.
   - Fakt, ten akademik zdecydowanie nie jest przystosowany dla siatkarzy. – zgadza się ze mną i zamaszyście potrząsa głową – Czyli Możdżon może zapomnieć o odwiedzinach u Ciebie. – rozsiada się wygodnie na fotelu wyciągając przed siebie długie szczupłe nogi.
   Razem zaczynamy się śmiać z całej tej irracjonalnej rozmowy.
Ale tak było zawsze. Z Miśkiem rozumieliśmy się prawie bez słów, a rozmowy przebiegały mniej więcej tak samo jak ta przed momentem. Ciągłe żarty, zaczepki, ironia i potyczki słowne były na porządku dziennym, lecz nigdy nas nie nudziły. Nie było takiej możliwości, bo podobno przeciwieństwa się przyciągają.
On – pewny siebie wulkan energii, w życiu i na boisku, za którym ciężko było nadążyć i go okiełznać, przez co nie raz miał kłopoty. A ja? Cicha, spokojna, szara myszka, całkowite przeciwieństwo wyobrażenia innych na mój temat, zapewne spowodowane przez burzę piekielnych rudych loków na głowie.
   - To co? Kakao? – podchodzę do lodówki i otwieram ją z zamiarem wydobycia z niej mleka.
   - Jasne, pomóc Ci? – chce wstać, lecz ja szybko zatrzymuję go gestem dłoni.
   - Poradzę sobie. – uśmiecham się do niego, zatrzaskując drzwi chłodziarki odrobinę za mocno. – Lepiej opowiadaj co u Ciebie.
   - Raczej wszystko po staremu. – bezradnie wzrusza ramionami, a ja patrzę na niego z pożałowaniem.
   - Toś się nagadał, Kubiak. – prycham rozbawiona - Nie widzieliśmy się… ile? Dwa lata?
   - Jakoś tak będzie.
   - Właśnie, a Ty mi mówisz, że wszystko po staremu. – odwracam się do niego plecami i stawiam na kuchence malutki rondelek z wcześniej nalanym mlekiem.
   - Bądź co bądź, życie siatkarza jest całkiem nudne, serio. – wzdycha ciężko, a ja podchodzę i siadam obok na drugim fotelu.
   - Oczywiście. Ciągłe wyjazdy, przeloty samolotami w różne, najdalsze miejsca na ziemi i granie z najlepszymi drużynami na świecie. – wyliczam po kolei na palcach - Nudy na pudy, nie ma o czym opowiadać. – ironizuję i słyszę jego chichot.
   - No z ust mi to wyjęłaś, lepiej sam bym tego nie ujął. – puszcza mi oczko.
   - A na poważnie? – podpieram ręką brodę i wpatruję się w niego.
   - A na poważnie, jeśli chodzi o granie to jak na razie cały czas jestem w Jastrzębskim, nigdzie się nie wybieram, dobrze mi tam gdzie jestem. – posyła mi uśmiech – Co do reprezentacji to myślę, że moja pozycja jest dość mocna i mam nadzieję, że na mistrzostwach trener da mi szansę na wyjście w pierwszej szóstce.
   - No tak, bo jest jeszcze Winiar. – zauważam przytomnie, na co on kiwa głową na znak zgody.
   - Tak i odkąd wrócił jest piekielnie mocny.
   - Myślę, że Anastasi da Wam obu szansę do pokazania się.
   - Też tak sądzę, choć nie chciałbym być na jego miejscu kiedy chodzi o wybór meczowej szóstki. To musi być cholernie trudne.
   - Cóż, taka rola trenera. – uśmiecham się i wstaję, ponieważ widzę, że mleko zaraz zacznie się gotować.
   - Okej, to teraz Twoja kolej. – rezolutnie zmienia temat by jak najszybciej odwrócić od siebie uwagę, lecz ja żartobliwie grożę mu palcem.
   - O nie nie nie, Kruszyno. Jeszcze z Tobą nie skończyłam.
   - Jeju, Bartman tak do mnie mówi. – wzdycha i zabawnie chowa twarz w dłoniach na widok czego wybucham śmiechem. – Nie znoszę tego.
   - Ojej, ale Kruszynka to takie słodkie i pasujące do Ciebie przezwisko. – wywraca oczami na moje słowa, ale ja cały czas widzę na jego ustach szczery uśmiech.
   - Ej, zdecydowanie nie przypominam Kruszyny. – wskazuje na siebie dłonią - Prędzej do Ciebie mogłoby się to odnosić, a nie do mnie. – pokazuje mi język. Kładę ręce na biodrach i marszczę brwi.
   - Nie prawda!
   - Prawda. – wstaje i podchodzi do mnie; stoimy ramię w ramię – Zobacz jaka jesteś malutka kruszynka.
Fakt, gdy stoi obok mnie ja z ledwością sięgam mu do brody. Żeby spojrzeć mu w twarz musze poważnie zadrzeć głowę do góry.
   - To nie fair. Może inni też by chcieli być wysocy. – prycham tupiąc nogą jak mała rozwydrzona dziewczynka i udając oburzenie na cały świat odwracam się do niego plecami, na co słyszę jego chichot. Łapię za dwa kubki i sypię do nich po 3 czubate łyżki kakao. – Chyba stałam nie w tej kolejce co trzeba gdy rozdawali wzrost.
Po chwili czuję jak Michał zbliża się do mnie i kładzie swoje dłonie na moich ramionach. Ten zwykły nic nie znaczący gest wywołuje u mnie przyjemny dreszcz, który rozchodzi się wzdłuż kręgosłupa. Jeszcze większe spustoszenie w moim układzie nerwowym robi pochylając się i szepcząc mi do ucha. Czuję jego ciepły, rozkosznie drażniący oddech na szyi, na co moje ciało od razu reaguje gęsią skórką.
   - Bo kiedy ja stałem po wzrost, Ty stałaś po urodę. – patrzę na niego przez ramię i po chwili milczenia oboje wybuchamy głośnym śmiechem.
   - Ale z Ciebie czaruś, Kruszyno. – teraz to ja pokazuję mu koniuszek języka i daję sójkę w bok.
   - Jaki tam czaruś, jestem po prostu szczery. – rozkłada bezradnie ręce i wzrusza skromnie ramionami.
   - Oczywiście, oczywiście. – uśmiecham się ukazując swoje zęby, lecz delikatny rumieniec nie omieszka wkraść się na moje policzki.
Nagle w pokoju daje się słyszeć dźwięk telefonu Michała. Rozpoznaję w nim początkową gitarową solówkę utworu Eric’a Clapton’a „Cocaine”. Uśmiecham się pod nosem, ponieważ uwielbiam ten styl grania, starą dobrą bluesową nutę.
   - Wybacz. – uśmiecha się przepraszająco i wyjmuje telefon z kieszeni dżinsów.
   - Jasne. – podchodzę do kuchenki i biorąc rondelek przez grubą łapkę, nalewam do dwóch kubków mleko, które za chwilę stanie się kakao.
   - Halo? – ponownie siada na fotelu – Ej, ej, ej, spokojnie, wyluzuj trochę i nie krzycz bo jeszcze mi tu czkawki dostaniesz. – chichoczę, a on uważnie słucha swojego rozmówcy jednocześnie wpatrując się we mnie z błąkającym się uśmiechem na ustach – Nie, nic się nie stało. No i co z tego, że mnie nie było? Coś mi wypadło. – patrzę na niego wymownie domyślając się, że chodzi o kubiakowe wagary – Ale stary był zły? No właśnie, więc po co stwarzasz problem tam gdzie go nie ma? – wywraca oczami i kręci z politowaniem głową – Dobra, jeszcze coś? Nie ukrywam, że jestem trochę zajęty. – puszcza mi oczko, a ja stawiając dwa parujące kubki na stole, siadam obok Kubiaka. Widzę jak świecą mu się oczy kiedy ustawiam przed nim czerwone naczynie nad którym unosi się zachęcający obłoczek – Okej, okej, przyjąłem do wiadomości. No… no… tak… Nie, nie musisz do niej dzwonić, przekażę jej sam. – wzdycha ostentacyjnie – Tak, jestem u Dagi. Dobra, wszystko? Tak tak, będę koło 16, mamo. No, siem. – odrywając aparat od ucha dotyka jego wielkiego ekranu i kończy połączenie.
   - Bartman? – pytam i obejmuję dłońmi kubek z kakao.
   - Ta, ten to ma wyczucie czasu, trzeba mu przyznać. – łyka ciemnego płynu, a ja na jego twarzy widzę wyraz błogości – Już zapomniałem jakie to dobre.
   - No, wyszło całkiem niezłe. – stwierdzam obiektywnie i odstawiam kubek. – Nie to, że podsłuchiwałam… - unoszę jedną brew - …ale czy Zbigniew miał mi do przekazania jakąś wiadomość?
   - Tak, nic ważnego. – jest całkowicie pochłonięty degustacją napoju i nawet na mnie nie patrzy – Mateczko, jakie to dobre.
   - A mianowicie? – cierpliwie czekam, aż łaskawie zaszczyci mnie tą informacją. Niestety, tak się nie dzieje. - Misiek! – podnoszę głos rozbawiona, na co on w końcu reaguje i patrzy na mnie jako tako przytomnym wzrokiem.
   - Wybacz. – uśmiecha się i stawia czerwony kubek na stole. – Anastasi pozałatwiał w PZPS-ie wszystkie sprawy, więc w piątek wyjeżdżamy na dalszą część zgrupowania do Spały.
   - Och. – smutnieję na tę wiadomość – Szkoda. Myślałam, że jeszcze pobędziecie ze mną w Warszawie. – spuszczam wzrok na swoje splecione na kolanach dłonie.
   - Misiu, chyba mnie źle zrozumiałaś. – słyszę rozbawienie w jego głosie i szybko podnoszę głowę. Marszczę brwi widząc jego roześmianą twarz. – Teraz jesteś częścią sztabu co oznacza, że jedziesz z nami do Spały.
Słysząc to opada mi szczęka, dosłownie. Siedzę i gapię się na Michała z otwartymi ustami, co swoją drogą musi bardzo idiotycznie wyglądać. Dobrze, że nie trzymam w dłoniach kakao bo inaczej cała oparzyłabym się, kiedy kubek wypadłby mi z rąk i roztrzaskał się o panele.
Michał tylko chichocze i ponownie przykleja się do swojego już w połowie pustego naczynia.
   - Jezu, kocham to kakao.

__________
przez tę temperaturę stwierdzam, że zdecydowanie wolę zimę.

1 komentarz: