28 sierpnia 2014

XVI. Po prostu taki Bartman w spódnicy i na obcasach.


Po popołudniowym treningu był ledwo żywy i zmęczony jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Uwielbiał wysiłek fizyczny, lecz to co przeszli dzisiaj zdecydowanie przekraczało jego siły, tudzież granice możliwości każdego siatkarza. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa i były jak z waty, mięśnie niemiłosiernie drżały z przemęczenia przy choćby najmniejszym ruchu, zaczerwienione dłonie pulsowały i piekły, a wysuszone gardło ciągle domagało się kolejnej porcji mokrego płynu jakim niewątpliwie była woda. Miał wrażenie, że Anastasi postawił sobie za punkt honoru by wycisnąć z nich siódme poty na treningu, mimo, że wydawał się dziś cały w skowronkach. Jak to ktoś kiedyś mądry powiedział, pozory mylą, a cicha woda brzegi rwie. 
   No, w każdym razie coś w ten deseń.
Dlatego od razu jak przyszedł z treningu, złożył na twardy materac swoje zwłoki, czyli to co pozostało po dzisiejszej 2-godzinnej męczarni na dusznej i chyba 40-stopniowej hali, kompletnie ignorując i nawet nie zaszczycając choćby spojrzeniem pachnącej świeżością oraz czystością hotelowej łazienki, postanawiając pozostać w pozycji horyzontalnej jakiś czas.
   Jakiś czas, czyli w tłumaczeniu Zbyszka Bartmana, bardzo długo.
Nie fatygując się nawet by jak na dorosłą i kulturalną osobę przystało, zdjąć wielkie kajaki z nóg, powszechnie nazywane adidasami, leżał na dużych rozmiarów komfortowym łóżku i gapiąc się bezmyślnie w sufit pozwalał by ciało zaczęło proces rekonwalescencji i regeneracji.
Gdy po dobrych dwóch godzinach leżenia plackiem kości zaczęły domagać się zmiany pozycji, Zbych powoli jako tako spionizował swoją sylwetkę, lecz za moment ponownie oklapł na brzeg łóżka z głośnym i bezsilnym westchnięciem.
   - Czuje się jakbym chlał bez przerwy przez tydzień. – przetarł twarz dłońmi w nadziei, że ta czynność pomoże mu w odzyskaniu, powiedzmy, poprawnego samopoczucia.
   Niestety, przeliczył się.
Zamiast tego usłyszał szczęk zamka oraz majstrowania przy nim w celu otwarcia drzwi i dostania się kogoś (bądź czegoś) do pokoju z numerem 187 na tabliczce.
Cały czas siedząc i podpierając bezwładną głowę, która dziś z podwójnym trudem walczyła z grawitacją i siłą ciążenia, spojrzał w kierunku skąd dochodził charakterystyczny dźwięk.
Po chwili w drzwiach pojawiła się osoba, której Bartman całkowicie się nie spodziewał, mimo, że znał ją od dobrych kilkunastu lat i widywał codziennie.
   - A co Ty tutaj robisz? – zmarszczył brwi i wpatrzył się w twarz nowoprzybyłego osobnika płci męskiej.
   - Yyy, z tego co wiem, to mieszkam? – odpowiedział z nie małym zdziwieniem Kubiak i odłożył kluczyk do pokoju hotelowego na malutki stolik do kawy.
Słowa przyjmującego rozbrzmiały w głowie skołowanego Zbyszka, który cały czas gapiąc się na poruszającą się żwawo sylwetkę swojego przyjaciela, rozpaczliwie próbował ogarnąć co się dzieje.
   - Dobrze się czujesz? – Michał usiadł na drugim identycznym łóżku i lustrując z niemałą zawziętością lico Zbigniewa zastanawiał się co takiego mógł wciągnąć lub nie daj Boże wstrzyknąć sobie kolega z pokoju, gdy jego akurat nie było.
   - Tak. – sapnął – Nie, znaczy nie. – pokręcił głową z zaskakującym ożywieniem.
   - Aż tak Wam dzisiaj stary dał w kość na treningu? – Misiek uniósł jedną brew, w myśli gratulując sobie nieprzeciętnie genialnego pomysłu z wagarami, jak nazwała to Daga.
   - Nie przypominaj mi nawet, bo na sam dźwięk słowa „trening” dostaję dreszczy. Brr. – atakujący z grymasem na twarzy zabawnie objął się rękoma jakby było mu zimno.
Kubiak tylko się zaśmiał i klepiąc w ramię Bartmana podszedł do szafki na której stała taca z butelką wody mineralnej oraz dwoma szklankami.
   - Za to Ty po prostu promieniejesz. – uwaga Zbyszka była zadziwiająco celna, ponieważ naszemu przyjmującemu uśmiech nie schodził z twarzy – Nie mów mi, że poderwałeś tę młodą blond recepcjonistkę z hotelu? No wiesz, tę co ma czym oddychać. – zarechotał obleśnie i znacząco poruszył brwiami w górę i w dół, ilustrując swoje słowa odpowiednim gestem.
Kubiak tylko z politowaniem spojrzał na niego i nalał wody do pierwszej, następnie drugiej szklanki. Jedną z nich podał swojemu styranemu życiem, tudzież treningiem przyjacielowi i usiadł, tym razem na bujanym fotelu stojącym w rogu pomieszczenia.
   - Muszę Cię rozczarować, ta recepcjonistka jest już zajęta…
   - Ooo, naprawdę? Cóż za niepowetowana szkoda.
   - …przez Ruciaka. – wyszczerzył swoje białe zęby i z satysfakcją patrzył na zszokowany wyraz twarzy Bartmana.
   - Co? Przez Paputa? - wrzasnął - Przez tego garbatego nochala?
   - Nie inaczej. Sam widziałem wracając od Dagi jak jedno się do drugiego klei przy recepcji. – łyknął wody i od razu pożałował tego co powiedział. Na dźwięk imienia dziewczyny atakującemu zaświeciły się oczy.
   - Właśnie, panna Michałowska. – westchnął z lubością – To jest dopiero laska. Te włosy, te oczy, te nogi…
   - …ten intelekt. – podpowiedział Kubiak i uśmiechnął się delikatnie pod nosem, ot tak, sam do siebie.
   - Co? – Bartman spojrzał na kumpla jak na idiotę – Aa, no tak, tak. – machnął ręką jakby odganiał natrętną muchę  – Ale te nogi to po prostu doskonały przykład tego jak genialna jest nasza matka natura i jak fantastyczne miewa pomysły.
   - E tam, pierdolisz jak Makłowicz. – Kubiak wzruszył ramionami i ponownie napił się przezroczystej substancji, powszechnie znanej jako H2O.
   - No a co, może nie mam racji?
   - Masz absolutną rację…
   - A no widzisz.
   - …z tym, że nie do końca. – w tym momencie Zbyszkowi opadły ręce. Gapił się na Miśka z otwartą buzią. - Nie uważasz, że traktujesz kobiety bardzo przedmiotowo? Kobieta to nie tylko ciało i obiekt do posuwania, ale też rozum, intelekt i całe mnóstwo cudownych cech, które faceci tak bardzo spłycają.
   - Eee… - tyle tylko mógł wykrzesać z siebie oniemiały Bartman słysząc pouczającą i kompletnie nie trafiającą do niego tyradę Kubiaka.
   - Dobra, to i tak walka z wiatrakami w sumie… - zaśmiał się przyjmujący i pokręcił z rozbawieniem głową będąc całkowicie świadomym, że jego przyjaciel był lekkoduchem i uzależnionym kobieciarzem. Uwielbiał kobiety, a one uwielbiały jego. Układ był prosty.
Kubiak był jednak jego całkowitym przeciwieństwem; duszą romantyka.
   - Hm… - Bartman dotknął swojej brody i uniósł podejrzliwie jedną brew – A doszedłeś do takich wniosków po wizycie u Dagmary, tak?
   - Nie widzę związku. – wykręcił się rezolutnie i chciał wstać, lecz widzący to Zbigniew powstrzymał go gestem ręki. Zobaczył w twarzy Miśka coś dziwnego, jakby speszenie jego pytaniem, a próba ucieczki tylko to potwierdzała.
   - Ej ej ej, siadaj i opowiadaj.
   - Ale o czym?
   - O tym, że Daga Ci się podoba. – padły słowa, a Michał miał wrażenie jakby zawisły w powietrzu.
Atmosfera w pokoju hotelowym, który obaj dzielili nagle zgęstniała do konsystencji galaretki i można ją było nożem kroić, a temperatura tu panująca podwyższyła się o kilka stopni. Tak przynajmniej odczuł to Kubiak słysząc mongolską wręcz teorię Zbyszka, o której szczerze mówiąc nie wiedział co myśleć. Jakoś nie przyszło mu to do głowy, choć zaprzeczyć nie mógł, że gdy zobaczył Dagmarę po tak długim czasie, bardzo często o niej myślał.
   - Widzę, że ten trening był cholernie ciężki i doszczętnie zlasował Ci mózg. – próbował obrócić wszystko w żart, lecz Zbyszek nie dał się tak szybko zbyć. Drążył dalej.
   - Słuchaj, nie trzeba być Sherlock’iem Holmes’em by zauważyć, że odkąd pojawiła się na pierwszym treningu chodzisz jakbyś miał kisiel w bokserkach.
   - Bartman, proszę Cię, hamuj. – Kubiak wzniósł ręce do góry w błagalnym geście i aż złapał się za głowę.
   - Ponadto, mam oczy i widzę, że coś jest nie tak jak było jeszcze przed paroma dniami. Więc? – wpatrzył się w zdezorientowaną twarz przyjaciela. Michał w końcu westchnął ciężko.
   - Oj, no Dagmara to ładna i fajna dziewczyna i w ogóle, ale to tylko tyle. Jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej. – zaśmiał się nerwowo mając nadzieje, że Zbych przestanie się w końcu bawić w detektywa.
   - Ta, a ja jestem arabskim terrorystą. – pokręcił z pożałowaniem głową i wstał. O dziwo stwierdził, że poczuł się lepiej i dobrze by było doprowadzić się do stanu używalności pod prysznicem. – Ja nie wiem co Ci tam w tej Twojej główce siedzi, ale wiem jedno. Coś się kroi, Misiu. – puścił mu oczko, poruszył brwiami i znikł za drzwiami łazienki zostawiając Michała z całkowitym mętlikiem i rozgardiaszem w głowie.
Usłyszał głośne zatrzaśnięcie drzwi i po chwili szum wody lecącej się z prysznica, który Zbyszek próbował zagłuszyć całkowitym masakrowaniem piosenki zespołu Queen „We Are The Champions”. Dźwięk był zbliżony do odgłosu widelca przejeżdżającego pod odpowiednim kątem po talerzu.
   Delikatnie mówiąc, nie należał do przyjemnych.
Michał tylko odstawił pustą szklankę po wodzie na stolik i usiadł wygodniej na bujanym fotelu. Oparł głowę i przymykając oczy westchnął ciężko.
   Czy to co mówił Zbyszek ma sens?
Nie. Zdecydowanie nie! Bartman często plecie trzy po trzy i każdy wie doskonale, iż nie należy się tymi głupotami przejmować. A jednak, siedziały one już w głowie przyjmującego i zaczynały się w niej zagnieżdżać na poważnie.
   Czy patrzy na Dagmarę jak na zwykłą koleżankę?
Tak. Oczywiście, że tak! Misia to tylko kumpela, przyjaciółka od serca i od wielu, wielu lat. Może porozmawiać z nią o wszystkim, zawsze i wszędzie, po prostu taki Bartman w spódnicy i na obcasach.
   Ale czy na pewno?
Trzecie pytanie było najgorsze i najtrudniejsze zarazem.

__________
29.08.1958

1 komentarz: